Rozmawiają:Renata Kajewska RK (redaktorka nbiblioteka.pl) oraz Bartłomiej Peda (13-letni wolontariusz, od września 2025 roku uczeń klasy ósmej w jednej z warszawskich szkół, wolontariat w bibliotece odbywał w szóstej i siódmej klasie).
RK: Powiedz proszę, jak to się stało, że postanowiłeś zostać wolontariuszem w bibliotece?
Bartek:Na początku dla tych trzech punktów na świadectwie do liceum. Wiadomo, każdy punkt się liczy.
RK: Czyli najpierw zadziałał taki impuls? Jak trafiłeś akurat do tej biblioteki?
Bartek:Zacząłem w szkolnej bibliotece. Mała, klimatyczna, no i znałem panią bibliotekarkę. Potrzebowałem 50 godzin wolontariatu.
RK: Czyli wszystko było oficjalnie uzgodnione z dyrekcją szkoły i osobami zajmującymi się w szkole wolontariatem?
Bartek:Tak. Cała nasza grupa z klasy, która nie chodzi na religię, spędzała ten czas w bibliotece. A ja zgłosiłem się na wolontariat, żeby nie tylko siedzieć, ale też robić coś pożytecznego.
RK: I czym się tam zajmowałeś?
Bartek:Głównie porządkowałem książki, układałem je na półkach według tytułów albo gatunków. Czasem segregowałem stare książki do wyrzucenia, wyrywałem strony z pieczątkami szkoły. Ale zadań było niewiele, więc przez rok zrobiłem tylko 11 godzin.
RK: Więc zdecydowałeś się zmienić miejsce?
Bartek:Tak. Szukałem nowego wolontariatu.
RK: I trafiłeś znowu do biblioteki?
Bartek:Tak! Do biblioteki publicznej. Blisko domu, spokojnie i przyjaźnie.
RK: I co z formalnościami podczas wolontariatu?
Bartek:Na początku była umowa podpisywana przez mnie, rodzica i opiekuna wolontariatu. Umowę o wykonywanie wolontariatu przedłużyłem, ponieważ po zakończeniu pierwszej nie miałem wykonanych 50 godzin, a zależało mi, by mieć je wykonane w jednym miejscu na jednym wolontariacie. Na koniec dostałem zaświadczenie i referencje.Było to bardzo profesjonalne.
RK: Jak wyglądały pierwsze dni?
Bartek:Trochę stresu, ale szybko się zaaklimatyzowałem. Chodziłem raz w tygodniu, we wtorki, na dwie godziny. Zadania były ciekawsze niż w szkole: przygotowywałem materiały dla dzieci, porządkowałem gazety, pomagałem przy zajęciach.
RK: Co dokładnie robiłeś przy tych zajęciach dla dzieci?
Bartek:Często wpadały grupy dzieciaków ze szkół albo jakieś wycieczki, no i trzeba było dla nich ogarnąć różne rzeczy. Czasem kredki trzeba było posegregować, książki ułożyć, jakieś rysunki przygotować. Jak były zajęcia z wycinankami, to przeglądałem gazety — te, które już były całkiem porozcinane, leciały do kosza, a te jeszcze „do użytku” zostawały. No i często robiłem porządek z gazetami — układałem je według dat, bo ludzie brali stare numery, czytali i potem odkładali gdziekolwiek. Jak ktoś potem szukał konkretnego numeru, to nie było szans go znaleźć. Więc ja je układałem od najstarszych do najnowszych. Trochę monotonne, ale potrzebne. W wolontariacie w bibliotece publicznej głównie porządkowałem gazety, porządkowałem księgozbiór oraz pomagałem w przygotowaniach do zajęć dla dzieci
RK: I co ci się najmniej podobało?
Bartek:Właśnie to porządkowanie gazet. Było okej, ale jak się robi to co tydzień przez kilka miesięcy, to się nudzi. Na szczęście dostawałem też inne zadania.
RK: A co sprawiało ci frajdę?
Bartek:Sprawdzanie płyt CD! To było coś innego, bardziej technicznego. Mieli tam całkiem spory regał z płytami – audiobooki, filmy, różne rzeczy. Brałem po kolei płyty, podpinałem odtwarzacz do komputera, wrzucałem płytę i sprawdzałem, czy wszystko działa: czy obraz i dźwięk są okej, czy się nie tnie. Jak działało, to do pudełka i na półkę. Jak nie, to zgłaszałem do bibliotekarek i one już się tym zajmowały.Fajne było to, że czułem się trochę jak taki techniczny asystent.
RK: Ta biblioteka miała specjalny profil, prawda?
Bartek:Tak, to była biblioteka z książkami i płytami w obcych językach. Były nawet książki po japońsku! I masa podręczników do nauki języków. Miejsce nie było duże, ale sporo ludzi przychodziło – jedni po książki, inni po prostu posiedzieć, coś poczytać albo popracować na komputerze. No i ważne – był internet. Dużo osób cieszyło się, że mogą tu spokojnie coś ogarnąć online, bo w wielu innych bibliotekach komputery są bez neta.
RK: A panie bibliotekarki mówiły po angielsku? Czy to byli obcokrajowcy?
Bartek:Nie, Polki. Normalnie mieszkające w Warszawie. Ale znajomość angielskiego była tam mega ważna, bo dużo ludzi przychodziło i nie znało polskiego. Ja sam z klientami nie miałem kontaktu, więc mi się to nie przydało, ale każdy pracownik musiał dobrze znać angielski. To też tłumaczy, czemu wolontariusze nie mogą wypożyczać książek – chodzi o dane osobowe, RODO i takie rzeczy. Chciałbym jednak zaznaczyć, że nie pracowały tam same Panie bibliotekarki, ale także Panowie bibliotekarze, np mój opiekun wolontariatu lub kierownik biblioteki.
RK:Dziękuję za uściślenie. A to ciekawe. Wiesz, nigdy nie pomyślałam, że nawet w bibliotece angielski może być aż tak potrzebny. Czy to cię jakoś zmotywowało, żeby się go uczyć lepiej?
Bartek:Chciałbym umieć naprawdę dobrze mówić po angielsku. Wydaje mi się, że jak na mój wiek, to ogarniam całkiem nieźle – tak na poziomie liceum, chociaż jestem dopiero w siódmej klasie. Na razie mi to wystarcza, ale wiadomo – w przyszłości trzeba będzie znać język naprawdę porządnie. Nauka angielskiego wcale nie jest taka łatwa, ale wiem, że się przyda. Bez tego teraz ciężko cokolwiek ogarnąć – nawet w zwykłej bibliotece.
RK:To też – tak mi się wydaje – pokazuje młodemu człowiekowi, że jednak bez języka się nie da. Nawet powiedzmy nawet w bibliotece jest on potrzebny. Tak.
Bartek:Myślę, że jakby ktoś chciał, to pewnie znajdzie jakąś pracę bez języków, ale serio – większość fajnych zajęć i tak wymaga angielskiego. Więc lepiej go znać.
RK: A powiedz – skoro spędziłeś tam sporo czasu, ale nie zajmowałeś się wypożyczaniem książek – to co byś zmienił w takiej bibliotece, żeby była bardziej przyjazna młodym ludziom? Myślisz, że biblioteka może być miejscem, gdzie młodzi chcą spędzać czas? Co by się musiało zmienić, żeby ktoś powiedział: „hej, spotkajmy się w bibliotece, tam jest spoko”?
Bartek:Trudne pytanie. Szczerze? Myślę, że to nie są już czasy, w których biblioteka kojarzy się młodym z czymś ciekawym. Teraz albo boisko i piłka, albo komputer i granie. Albo jeszcze gorzej – jakaś moda na MMA i inne „brutalne” zajęcia. Wiem, że brzmi to dziwnie, ale serio – wielu moich znajomych chodzi na treningi tylko po to, żeby się bić.
RK: Czyli uważasz, że dla młodych ludzi biblioteka nie jest już atrakcyjnym miejscem?
Bartek:Jest! Tylko większość z tego nie korzysta, bo uważają, że to nudne i niepotrzebne.Ale dla mnie to fajna opcja – cisza, spokój, można się skupić.Po prostu teraz młodzi postrzegają to inaczej.
RK:Rozumiem. A czy bibliotekarze mogą coś zrobić, żeby to zmienić? Czy to po prostu kwestia mody, której się nie przeskoczy?
Bartek:Ciężko powiedzieć. Patrzę na to przez pryzmat moich znajomych – z klasy, z zajęć dodatkowych – i serio, nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, żeby któryś z nich sam z siebie przyszedł do biblioteki, żeby po prostu posiedzieć. Myślę, że to musi wypłynąć od nich, nie da się nikogo do tego zmusić.
RK: A jak to wygląda z twoich obserwacji – kto najczęściej odwiedza bibliotekę?
Bartek:Głównie dorośli. Tacy w średnim wieku, około 50–60 lat – przychodzą, żeby poczytać gazetę, odpocząć. Ale zdarzały się też osoby 20–25 lat, które po prostu chciały się uczyć w ciszy albo chwilę popracować na komputerze.
RK: Czyli biblioteka jako miejsce do spokojnej pracy, zwłaszcza poza domem, się sprawdza?
Bartek:Tak, zdecydowanie. Wiele osób przynosiło swoje laptopy, siadało na pufach albo przy stolikach i pracowało w spokoju. Taka mini przestrzeń coworkingowa, tylko że za darmo.
RK: A co z księgozbiorem? Jako osoba młoda, co sądzisz o książkach dostępnych w bibliotece? Były tam tytuły, które faktycznie mogą zainteresować młodzież?
Bartek:Były różne rzeczy – audiobooki, gazety, książki po angielsku i innych językach. Dużo podręczników do nauki języków, kryminałów, thrillerów… Spory wybór, choć głównie literatura obcojęzyczna. No i Harry Potter nadal się czyta – teraz to już lektura, więc każdy zna.
RK: A gdybyś miał doradzić innym w twoim wieku – warto iść na taki wolontariat? Czy to raczej nuda i dobrze, że się skończyło?
Bartek:Jak dla mnie to było całkiem spoko. Coś nowego, można się czegoś nauczyć, ogarnąć trochę, jak wygląda praca z książkami, z ludźmi. No i fajnie mieć coś w CV – ja tak trochę zbieram sobie doświadczenia. A takie rzeczy jak wolontariat, artykuł w gazetce czy coś dodatkowego – to się przyda. Tyle że… większość moich znajomych nie ma takich ambicji. Nie sądzę, żeby ich coś takiego w ogóle zainteresowało.
RK: A co z czytaniem? Lubisz książki? Myślisz, że młodzież w twoim wieku jeszcze je czyta?
Bartek:Są ciekawsze rzeczy, serio. Ale znam też ludzi, którzy dużo czytają i naprawdę to lubią. Ja kiedyś czytałem więcej – teraz rzadziej, bo po szkole mam zajęcia, wracam późno, no i wolę wtedy np. wyskoczyć z tatą gdzieś albo pojechać na gokarty. Lubię motoryzację, samochody, więc bardziej kręcą mnie takie rzeczy. Ale jak mi się nudzi albo mam wolną chwilę, to czasem coś przeczytam. Jak ktoś ma książki jako pasję – to super.
RK: A macie w szkole jakieś lekcje biblioteczne? Takie, że cała klasa idzie do biblioteki?
Bartek:Nie. Do biblioteki idziemy grupowo tylko na początku roku – wypożyczyć podręczniki – i na końcu, żeby je oddać. Albo jak ktoś nie chodzi na religię, to wtedy siedzi w bibliotece. Ale takich typowych lekcji bibliotecznych to u nas nie ma.
RK: A masz jakąś książkę z dzieciństwa, którą szczególnie lubisz?
Bartek:Mikołajek. Mam kilka tomów. Nadal zdarza mi się przeczytać jeden-dwa rozdziały. To było i jest super.
RK:Dziękuję Ci za szczerą rozmowę. Myślę, że wielu nauczycieli i bibliotekarzy będzie z niej czerpać inspirację.
Bartek:Również dziękuję. Fajnie się rozmawiało.
Renata Kajewska - redaktor publikacji płacowych od ponad 20 lat, absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim, studiów podyplomowych z zakresu pracy pracy na UW oraz studiów dla menedżerów kultury na SGH, miłośniczka książek i kultury skandynawskiej
Wiedza i Praktyka Sp. z o.o.
ul. Łotewska 9a
03-918 Warszawa